|
.: Strona główna
Wspólnota
.: Kim jesteśmy?
.: Lider wspólnoty
.: Ksiądz opiekun
.: Animatorzy
.: Diakonia
Działalność
.: Kurs Alfa
.: Misje
.: Modlitwy za miasto
.: Sieć Modlitwy Wstawienniczej
Wydarzenia
.: Terminy
.: Rekolekcje letnie
.: Kalendarium
.: Historia wspólnoty
Czym żyjemy
.: Eucharystia wspólnotowa
.: Spotkanie modlitewne
.: Małe Grupy
.: Formacja
.: Katechezy
.: Czytania na każdy dzień
.: Codzienna modlitwa brewiarzowa
.: Poezja
Księgarnia
.: Zdjęcia
.: Mapka
.:Linki
.:Kontakt
|
|
Świadectwa nawrócenia.
| Świadectwo Łukasza Z. | Świadectwo
Łukasza S. | Świadectwo Romka J. |
Świadectwo Łukasza Z.
W życiu bowiem nie chodzi o to, żeby było łatwiej.
Tylko prawdziwiej...
(Agnieszka Bieńkowska)
Pan Jezus powiedział o sobie: "Ja jestem
Prawdą, Drogą i Życiem". (J 14,6)
Od najmłodszych lat rodzice w każdą niedzielę prowadzili mnie do
kościoła na Mszę św. I chwała Im za to, bo od maleńkości uczyli
mnie w ten sposób przyjaźni z Panem Bogiem. Ale mając te kilka lat,
tak naprawdę nie miałem pojęcia o Eucharystii i Bogu (może jedynie
tyle, ile mówili mi rodzice i czego dowiadywałem się na lekcjach
religii oraz w kościele). Kiedy miałem 9 lat, zostałem ministrantem.
Już wtedy byłem u stóp Boga, ale nawet o tym nie wiedziałem. Bo
tak naprawdę, co w tym wieku mógłbym konkretnego powiedzieć? Cóż,
chyba tylko tyle, że stałem przy ołtarzu, nosiłem komrzę i byłem
ministrantem dłużej niż inni koledzy. I chwała Panu za to! Cieszyłem
się z tego, rodzice mnie chwalili, robiłem postępy jako ministrant,
zacząłem pełnić pewne funkcje na Eucharystii. Byłem szczęśliwy!
Mając 9 lat, już w jakiś sposób zaufałem Panu!
Ale wszystko było dobrze do pewnego momentu. Do momentu, w którym
mój tata nie uległ wypadkowi. Od tego czasu zacząłem toczyć się
po równi pochyłej w dół. Bardzo kocham moich rodziców, a tu w jednym
momencie mogłem stracić tatę! Był to dla mnie szok! Zacząłem się
zastanawiać, dlaczego akurat to musiało się przytrafić mojemu tacie?
Dlaczego? Przecież (tak myślałem w wieku ok.11-12 lat) chodziłem
na Mszę niedzielną i nie tylko, uczyłem się, pomagałem rodzicom,
a tu coś takiego! Zacząłem szukać jakiejś ucieczki od tego wszystkiego
i wpadłem w złe towarzystwo, opuściłem się w nauce ( w konsekwencji
tego nie zdałem do następnej klasy), oszukiwałem, że wszystko jest
dobrze, a tak nie było. Zamiast do szkoły, szedłem z nowymi kolegami
gdzieś do parku, na ławkę, a tam zacząłem palić papierosy i pić
najtańsze wina. Jednym słowem schodziłem na dno. Trwało to długo,
a o wszystko obwiniałem nie kogo innego, jak samego Jezusa! No bo
przecież to On zawsze mówił, że będzie dobrze, że nic złego nam
się nie stanie. A jednak się stało. Nie przyjmowałem pomocy od nikogo!
I było mi z tym dobrze! Bo cóż mogłem chcieć więcej: wyróżniałem
się w szkole tym, że znam osoby, których się wszyscy boją. Mnie
też zaczęli podobnie odbierać. Paliłem, wieczorami byłem na dworze,
a jak nie chciało mi się iść do szkoły, to szedłem gdzieś na ławkę.
Podobało mi się to. W tym czasie w ogóle zaprzestałem chodzenia
do kościoła i na religię. Stwierdziłem: po co? Przecież i tak mi
tam nikt nie pomoże. Mam siedzieć i udawać, że słucham, jak ksiądz
gada to, co i tak mi nie jest potrzebne do szczęścia? Ja swoje szczęście
miałem w parku na ławce. Czułem się wolny, miałem to, co chciałem.
Tak żyłem...
I pewnego wieczoru, idąc z psem, spotkałem kolegę z klasy, po
którym nie spodziewałbym się, że on wieczorem będzie gdziekolwiek
szedł, skoro nawet po lekcjach nie chciał nawet na chwilę wyjść
na dwór. Zaczęliśmy rozmawiać, ponieważ zdziwiło mnie to, że on
gdzieś idzie. Powiedział mi, że idzie do kościoła, na spotkanie
z innymi młodymi ludźmi (rówieśnikami i starszymi). I od razu zaproponował
mi, abym poszedł z nim. Mówił, że będzie fajnie i pomodlimy się,
pośpiewamy itp. A ja mu na to: "Stary, dzięki, ale trafiłeś
pod zły adres. Mnie kościół nie jest potrzebny do szczęścia. Ja
swoje szczęście znalazłem gdzie indziej". Ale on nie dawał
za wygraną. Stał i zachęcał mnie. Dla odczepki powiedziałem, że
się zastanowię. W międzyczasie dzwonił, informował, że są spotkania,
żebym przyszedł. Po kilku tygodniach zaczęło mnie to wszystko wkurzać.
Ciągle telefony, żebym poszedł na to spotkanie. W końcu umówiłem
się i poszedłem z nim na spotkanie Diakonii Nastolatków. Przyszedłem
i usiadłem. Wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Zaczęli śpiewać,
a co najważniejsze, zaczęli się modlić. Tyle tylko, że modlitwa
była spontaniczna. Nie mogłem w to uwierzyć. Stwierdziłem, że to
miejsce nie jest dla mnie, że to jakaś sekta! Pomyślałem. NIE! Dziękuję,
nie chcę do sekty należeć! Wstałem i wyszedłem. Kolega do mnie podbiegł,
a ja mu od razu powiedziałem, że na żadną sektę nie będę chodził.
Dopiero wtedy mi wyjaśnił, na czym polega modlitwa spontaniczna.
Po pierwszym spotkaniu nic do mnie nie dotarło, ale poznałem nowych
ludzi i stwierdziłem, że raz w tygodniu mogę poświęcić 2 godziny
na spotkania. To, co mnie ciągnęło do Diakonii na początku, to ludzie,
którzy tam byli i atmosfera, jaka tam panowała. Na początku chodziłem
tylko dlatego. Z czasem jednak odkrywałem nowe rzeczy. Odkrywałem
to, co dobre, to, co uszczęśliwia, to, co jednoczy wszystkich chrześcijan
- miłość Jezusa.
Ale był to nadal czas, w którym wybierałem: ławka, park czy Diakonia,
Kościół, a co za tym idzie - Jezus? W tym czasie tata wracał do
zdrowia. Mnie zaczęło się układać w szkole. Dostrzegłem, że chodząc
na spotkania Diakonii, wszystko zaczęło się "prostować".
Zacząłem wierzyć na nowo! Ale był to tylko fundament, który był
wkopany bardzo płytko. Przełomowym momentem był wyjazd na moje pierwsze
rekolekcje. Stwierdziłem, że pojadę, odpocznę, poznam bardziej tych
wspaniałych ludzi, których widuję na spotkaniach, a na rekolekcjach
będę z nimi przez 10 dni, 24 godziny na dobę. To była moja jedyna
nadzieja na ten wyjazd: poznać lepiej tych ludzi. Temat rekolekcji
brzmiał: "Zaufaj Panu! Nie bój się, wypłyń na głębię..."
Na początku w ogóle nie zwróciłem uwagi na sam temat. Dopiero na
miejscu, gdy się o tym dowiedziałem, zdałem sobie sprawę z tego,
że to jest miejsce na to, by przemyśleć swoje życie! I był taki
jeden (dla mnie najważniejszy) dzień na rekolekcjach w całości poświęcony
naszej relacji z Bogiem. Każdy tego dnia musiał znaleźć jakąś rzecz,
która mu się spodobała. Mógł być to jakiś kamień, patyk, itp. Cały
dzień każdy z nas przeżywał osobno. Każdy zastanawiał się nad swoim
życiem, robił namiot spotkania, modlił się, itp. Wieczorem odbyła
się Msza św. Każdy szedł do kościoła sam, w odstępach 2-3 minut.
Po komunii św. był kulminacyjny moment tego dnia. To, co zebraliśmy,
np. kamień, patyk, składaliśmy (dobrowolnie) przed ołtarzem jako
nasze grzechy, pozbywając się ich i zawierzaliśmy się Panu! Nad
każdą osobą modlono się wstawienniczo. Właśnie wtedy nastąpiło moje
nawrócenie! Wtedy to właśnie usłyszałem słowa Pana: "Ja jestem
Prawdą, Drogą i Życiem". Postanowiłem oddać swe życie Panu,
pod Jego opiekę, pod Jego wolę. Właśnie wtedy urodziłem się na nowo!
Zacząłem tak naprawdę dopiero żyć! Odkryłem to, co dobre, to, co
piękne.
Wiem też i jestem tego pewien, że w Bogu mam Przyjaciela, który
zawsze jest do mojej "dyspozycji". Z czasem zacząłem zdawać
sobie sprawę z tego, co Pan dla mnie zrobił dobrego. A co najważniejsze:
umarł dla mnie na krzyżu za moje grzechy, z miłości do mnie! Wiem,
że Pan się ode mnie nigdy nie odwróci, że zawsze znajdzie dla mnie
czas o każdej porze dnia i nocy! Bez względu na to, gdzie będę i
co będę robił.
Od tamtych rekolekcji Pan zajął w moim życiu pierwsze miejsce.
I choć nie zawsze było, jest i pewnie będzie kolorowo, ja wiem i
jestem pewien, że jestem pod Bożą Opieką. Wiem, ze Pan nie pozwoli
na to, by stało mi się coś złego. Dzięki Bogu odkryłem, jak ważna
jest Eucharystia, jak ważni są przyjaciele i jak ważna jest Wspólnota,
a także służba bliźnim. Dzisiaj Eucharystia nie jest dla mnie tylko
zwykłą Mszą św., ale spotkaniem z Jezusem, radością z tego, że Go
przyjmuję do własnego serca. Czymś, czego nie da się opisać słowami,
tylko trzeba to poczuć i przeżyć. Od momentu przyjścia do Diakonii
poznałem "prawdziwych" kolegów, z niektórymi osobami się
zaprzyjaźniłem. I wiem, że to jest szczera przyjaźń. Bo nikt się
nie patrzy, jak się ubieram, jak wyglądam, ile mam pieniędzy. Tylko
patrzą się na to, co jest we mnie, a ja dzięki Nim nauczyłem się
tego samego, czyli: nie oceniać ludzi po wyglądzie. I wiem, że na
moich przyjaciół mogę, tak jak na Boga, zawsze liczyć! W każdym
momencie, w każdej sytuacji. Idąc dalej jest Wspólnota: tak naprawdę
mój drugi dom. To m.in. dzięki tym ludziom odkryłem wiele wartości,
to oni pomagają mi wzrastać w mojej wierze, mogę liczyć zawsze na
modlitwę, ale także na rozmowę, żarty, zabawę, przyjaźń, wspólną
grę np. w piłkę nożną czy koszykówkę (zwłaszcza podczas rekolekcji).
Wspólnota nauczyła mnie także służyć bliźnim.
Dziś jestem animatorem na Kursie Alpha, poprzez który przygotowujemy
młodzież do bierzmowania. Chcę im pokazać drogę do Jezusa, pokazać,
kim On jest, kim może być dla nich, tak samo jak mi kiedyś pokazano.
I chyba przede wszystkim też pokazać, że taki gość, który chodzi
w szerokich spodniach, nosi bluzę z kapturem i czapkę i jest tzw.
skatem, też może być blisko Boga. Bo Pan nikogo nie przekreśla,
ale zawsze czeka...
Chciałbym, aby moje świadectwo dotarło do wszystkich, a szczególnie
do młodych, którzy mają podobne problemy, jakie ja miałem wcześniej.
Żeby zobaczyli, że jest prawdziwe szczęście - Bóg. Są drzwi, które
prowadzą nas do dobrego. Jest Ktoś, kto ofiaruje nam prawdziwą miłość,
tak jak rodzice, bliscy. Dlaczego chcę, aby zobaczyło to moje świadectwo
jak najwięcej młodych? Ponieważ nie chcę, żeby stracili czas, żeby
otworzyli się na Pana jak najszybciej, żeby nie żałowali swoich
decyzji, tak jak ja żałuję tego, co robiłem wcześniej. Nigdy dla
Pana nie jest za późno zrobić miejsce w swym sercu, ale po co z
tym zwlekać?
Łukasz "Młody"
do góry
Świadectwo Łukasza S.
Gdy popatrzę na moje życie z perspektywy czasu, nie tylko na okres
tych około dwóch lat od kiedy jestem we Wspólnocie Lew Judy,
lecz na całe dotychczasowe moje życie, widzę, iż Bóg prowadził mnie
i naprawdę chronił. Widzę, że On ochronił mnie od problemów, nałogów,
upadków, które dla innych ludzi mogą być ciężarem do końca życia.
Trudno mi wyróżnić konkretny czas, w którym poznałem Chrystusa,
tę chwilę, gdy spotkałem się z Nim po raz pierwszy. Dostrzegam za
to Boży Plan w moim życiu i wierzę, że Boże Błogosławieństwo było
we mnie od mych narodzin. Mogę wyróżnić różne etapy i wydarzenia
w moim życiu, gdy Boże działanie nie było przypadkiem, ani szczęściem,
tylko konkretną odpowiedzią na konkretną modlitwę. Przeżywałem czas,
gdy miałem poważny problem, którego sam nie mogłem rozwiązać. Było
to na długo przed tym, zanim zacząłem przygotowania do sakramentu
bierzmowania. Nie wiedziałem też wtedy nic o istnieniu w naszej
parafii Wspólnot Chrześcijańskich. Walczyłem z problemem, lecz własnymi
siłami po roku, bądź dłuższym czasie walki, nadal nie mogłem go
pokonać. Zwróciłem się w mojej modlitwie o pomoc do Boga. Właśnie
wtedy Bóg wyrwał mnie z upadku. Wysłuchał mojej modlitwy i tak po
prostu, w ciągu dosłownie sekund, rozwiązał mój problem. To, czego
sam nie osiągnąłem w ponad rok, On osiągnął w ciągu kilku chwil.
Teraz jest to tylko wspomnienie, lecz dla mnie dowód, iż Pan w swej
miłości uratował mnie. Bóg czuwał nade mną także w szkole i poza
nią, chronił mnie od wejścia w złe towarzystwo. Dał mi wspaniałą
rodzinę. Teraz jestem świadom Jego łaski i darów. Ja sam, moje myśli
i ich kształt pochodzi od Boga.
Jestem (i będę) Bogu ogromnie wdzięczny, że przyprowadził mnie
do Wspólnoty Lew Judy, do innych swoich dzieci. Tutaj spotkałem
różnych ludzi, a każdy z nich jest dla mnie żywym dowodem na Bożą
Miłość. We Wspólnocie znalazłem przyjaciół godnych zaufania, takich,
których wcześniej szukałem i ,oprócz paru wyjątków, sam odnaleźć
nie mogłem. Dopiero Chrystus pozwolił mi ich poznać, pozwolił im
poznać mnie. Na Nich zawsze mogę liczyć, na ich modlitwę i wsparcie.
Wierzę, że to jest właśnie zasługa Pana, iż w ciągu tych około dwóch
lat tak na lepsze zmienił moje życie.
Do czasu bierzmowania niektórzy określiliby moje życie jako nudne.
W tej "nudzie" jednak Bóg uchronił mnie i prowadził. Nigdy mi do
głowy nie przyszło stwierdzenie "wszystkiego trzeba spróbować" i
jest to zasługa Pana, że ukształtował moje myślenie poprzez moją
rodzinę. Tak Bóg doprowadził mnie aż do czasu rozpoczęcia przygotowań
do sakramentu bierzmowania. Po bierzmowaniu zaproszono mnie na kurs
Alfa, cykl wykładów o tematyce religijnej dla młodych ludzi. Kurs
rozpoczęła większa grupka ludzi, ukończyły trzy osoby, z czego we
Wspólnocie są dwie. Widzę tutaj Boże prowadzenie, że na mojej drodze
do Wspólnoty nie było takich przeszkód, które nie byłyby do pokonania.
Pojawiały się momenty trudniejsze, lecz Bóg zawsze wtedy czuwał.
Teraz daje mi możliwość bycia potrzebnym, służenia Jemu i mym bliźnim.
Poprzez różne wydarzenia Bóg nauczył mnie wiele. Dla mnie trudniejszy
czas w moim życiu nie jest kolejną kłodą rzuconą pod nogi, ale nową
nauką, która może mnie udoskonalić. Bóg wie, ile mogę znieść i szczędzi
mi cierpień większych niż te, które mógłbym podźwignąć.
Bóg pozwala mi rozeznać, że jestem słaby. Pokazuje mi, jak wiele
jeszcze potrzeba zrobić, lecz wiem, że On to robi dla mojego dobra.
Tym dobrem jest lepsze poznanie siebie samego oraz wiedza, na jakim
jestem etapie swojej drogi, a to jest niezbędne, jeśli chce się
rozwijać.
Wielokrotnie prosiłem Boga w różnych intencjach, zarówno moich
własnych, jak i w intencjach moich bliźnich. Zawsze Bóg wysłuchiwał
mojej modlitwy, dając mi więcej i działając lepiej, niż ja śmiałem
Go o to prosić. Pan działał w sposób zadziwiający, ale zarazem skuteczny,
szczególnie na polu mojej edukacji, gdzie dzięki Jego wsparciu,
nie przypadkowi, zdałem w całości maturę i zdobyłem takie wykształcenie
techniczne, jakie chciałem zdobyć, choć idąc inną, niż wcześniej
zamierzyłem, drogą edukacji.
Teraz każdego dnia żyję z Bogiem. On jest wierny, ja jedynie niedoskonały.
On jednak uniża się do mojej słabości i pociesza mnie. Wiem, że
cokolwiek się wydarzy, On będzie Bogiem wiernym Przymierzu, które
i ze mną zawarł. Wiem, że to, co mam, ludzi których znam, szczęście,
które posiadam, to wszystko istnieje tylko dzięki Chrystusowi. Bez
Niego nie wyobrażam już sobie, jak można żyć inaczej!
Łukasz
do góry
Świadectwo Romka J.
Świadectwo mojego życia
Od najwcześniejszych lat mojego życia czułem się odrzucony przez
wszystkich wokół. Urodziłem się z chorobą Olliera. Zaatakowane zostały
obie moje nogi i prawa ręka. Nie miałem szans na to, bym kiedykolwiek
mógł biegać, a pod wielkim znakiem zapytania stanęła kwestia, czy
będę mógł w ogóle chodzić. Rodzice wkrótce się rozwiedli, a ja zostałem
na tym świecie samotny i bezradny, porzucony przez najbliższych.
Droga mego życia biegła przez 16 lat między szpitalem, domem dziecka
a sanatorium. Właśnie w sanatorium w wielkiej konspiracji otrzymałem
pierwszą komunię świętą. Komunistyczne władze nie pozwalały, by
w instytucji państwowej odbywały się jakiekolwiek uroczystości religijne.
Szybko jednak odszedłem od Boga, ponieważ w codziennym życiu nie
doświadczałem Jego obecności, poczułem się bardzo rozczarowany.
Kiedy miałem 12 lat, amputowano mi nogę i nie mogłem się pogodzić
z Bożą obojętnością. Myślałem: cóż to za Bóg, który karze niewinne
dziecko nieuleczalną i postępującą chorobą, odbiera mu rodziców
i na koniec jeszcze nogę - nie wierzę w takiego Boga. Był to najgorszy
okres mojego życia, całkowicie spowity ciemnością. Bardzo nienawidziłem
tych wszystkich ludzi, którzy pokazywali swoją postawą, jak głęboko
są wierzący. Oskarżałem ich o dewotyzm. W końcu postanowiłem przeczytać
kilka razy Biblię, ale nie po to, by z powrotem odnaleźć Boga, lecz
po to, by szydzić z katolików udowadniając im kompletną ich niewiedzę
na temat własnej religii. Sprawiało mi ogromną satysfakcję, kiedy
udało mi się kogoś wciągnąć w dyskusję o Bogu. Czułem się, jak pająk,
co złapał do sieci swą ofiarę. To sprawiło, że nie byłem zbyt lubiany
przez kolegów.
W moim sercu rosło zgorzknienie. Pewnego dnia, gdy poczułem się
bardzo samotny, powiedziałem sobie: idę Cię odnaleźć, Boże, jeżeli
jesteś, to ja Cię dorwę. W ten sposób trafiłem do Kościoła Adwentystów
Dnia Siódmego i przez kilka lat uczestniczyłem w życiu zboru. Ciągle
jednak Bóg był daleko ode mnie, dlatego odszedłem od Adwentystów.
Szukałem Boga na własną rękę. Kiedy przyszedł czas ożenku, stanął
przede mną problem, gdyż moja przyszła żona była zagorzałą katoliczką.
Musiałem wystąpić do biskupa o dyspensę, by zwolnił mnie z sakramentu
pokuty.
Dwa lata później, będąc z żoną i dzieckiem w parku na spacerze,
spotkaliśmy trzech młodzieńców, którzy chcieli nam opowiedzieć o
Bogu. Zaprosiliśmy ich do mieszkania. Jakież było moje zdumienie,
kiedy oni nie dali się wciągnąć w moją ulubioną grę, nie chcieli
rozmawiać z nami o mądrościach biblijnych, lecz opowiadali nam o
tym, co Jezus zrobił w ich życiu, i o wspólnocie, w której byli.
Odwiedzali nas przez cały rok, raz na dwa tygodnie. Wtedy zrozumiałem,
że to nie ja szukałem Boga, lecz Bóg cały czas był przy mnie i do
Siebie mnie prowadził. Wraz z moją żoną dołączyliśmy do Wspólnoty
"Lew Judy" przy naszej parafii. Wkrótce po tym wyznaliśmy
przed braćmi i siostrami ze wspólnoty i przed całym światem, że
Jezus Chrystus jest naszym Panem, gdyż tylko On poświęcił swoje
życie za nas i z Jego łaski jesteśmy zbawieni, choć niczym sobie
na to nie zasłużyliśmy.
Wkrótce zacząłem dostrzegać owoce tego wyznania. Jezus zabrał ode
mnie nałóg palenia papierosów. Później zauważyłem, że po raz drugi
zakochałem się w mojej żonie, następnie zacząłem inaczej patrzeć
na ludzi, tak jakoś bardziej serdecznie. W ogóle świat wokół stał
się radośniejszy. Wspólnota (kilkuset przyjaciół) w wielu sytuacjach
była dla nas wielkim wsparciem. Nie powiem, że moje życie stało
się beztroskie, wszak mam rodzinę, którą trzeba utrzymać: żonę i
córkę chodzącą do szkoły. Nie pozbyłem się wszystkich problemów.
Tuż po wejściu do wspólnoty zostałem okradziony przez jedną z osób,
która się we wspólnocie pokazywała, następnie włamano mi się do
samochodu i w znacznym stopniu go zniszczono, później pośliznąłem
się i bardzo mocno stłukłem jedyną nogę. Jednak na te wszystkie
problemy inaczej patrzyłem, niżbym patrzył przedtem. Nie miały one
większego znaczenia, gdyż nie były w stanie oddzielić mnie od miłości
Bożej, którą odczuwam na każdym kroku. Jest rzeczą oczywistą, że
Szatan zawsze atakuje tych, którzy chcą iść drogą wskazaną przez
Jezusa.
W Piśmie Świętym jest napisane, że kogo Bóg miłuje, tego też doświadcza.
Przez ostatni rok bardzo mocno to odczułem. Choroba nowotworowa
zaatakowała moją prawą rękę. Nowotwór okazał się być złośliwy. Wszyscy
lekarze zalecali amputację ręki wraz ze stawem barkowym, by ratować
moje życie. Nie zgodziłem się. Oddałem się w ręce Jezusa Chrystusa.
Jednak ordynator oddziału w szpitalu i inni lekarze nie chcieli
nawet słyszeć o tym, by próbować tę rękę ratować. W końcu po wielu
perypetiach, namowach i bolesnych badaniach odważyła się na to pani
doktor X. Podkreśliła jednak, że robi to tylko z powodu mojego uporu
i ogromnej wiary, wiary jej i mojej. Operacja polegała na amputowaniu
stawu łokciowego i znacznej części kości ramieniowej i łokciowej.
Udała się. Wszystkie funkcje dłoni zostały przywrócone. Na razie
z powodu braku stawu łokciowego nie mogę zginać ręki, gdyż jest
ona bezwładna. Jednak już wiem, że można będzie w przyszłości wstawić
do ręki sztuczny staw i ręka będzie sprawna. W tym trudnym okresie
mego życia bardzo mocno odczuwałem Bożą opiekę nade mną. Miałem
okazję, będąc w szpitalu, poznać bardzo wielu życzliwych ludzi,
szczególnie przekonałem się o wielkim sercu moich niektórych sąsiadów.
Najbardziej jednak dziękuję Bogu, który mi pokazał, że jest wierny
Swemu Słowu i najbardziej kocha tych, którzy świadczą o Nim przed
światem w każdej sytuacji, zarówno wtedy gdy wszystko się dobrze
układa, jak i w godzinie najcięższej próby.
Świadectwo to kieruję głównie do tych ludzi, którym się dzisiaj
wydaje, że są w tak tragicznej sytuacji życiowej, iż nikt nie jest
w stanie im pomóc. Myślę, że Bóg nie ma upodobania w naszych cierpieniach
i kiedy my cierpimy, On także cierpi. Boże drogi nie są naszymi
drogami, stąd tak trudno nam po nich stąpać. Ma On dla każdego z
nas swój Boży plan zbawienia i głęboko wierzę w to, że jeśli jesteś
w tej chwili mocno doświadczany, to Bóg jest bardzo blisko Ciebie,
wystarczy otworzyć mu bramy swego serca właśnie teraz, bo jeżeli
nie teraz, to kiedy?
Romek Jarosz
do góry
|
|